Informatyzacja po polsku
„Największa afera III RP”, jak chcą jedni, czy „polityczna hucpa”, jak twierdzą inni? Tzw. infoafera stała się najgorętszym tematem zimy 2013/2014, a śledztwo i spekulacje w tej sprawie zataczają coraz szersze kręgi. Problem w tym, że może być ona ledwie wierzchołkiem góry lodowej patologicznych praktyk w systemie zamówień publicznych.
Choć wydawało się już, że w czasie świąteczno-noworocznej przerwy temat „przyschnie”, infoafera powróciła tuż po Nowym Roku – i to z impetem. Sojusz Lewicy Demokratycznej na początku stycznia ogłosił, że będzie zbierać podpisy pod wnioskiem o powołanie sejmowej komisji śledczej, która miałaby – podobnie jak było niegdyś w przypadku „afery Rywina” czy „afery gruntowej” – przeprowadzić własne śledztwo.
Projekt stosownej uchwały – o powołaniu komisji śledczej do zbadania prawidłowości działań organów administracji rządowej przy przetargach w latach 2007-2010- trafił do sejmowej kancelarii 10 stycznia.
PORUSZENIE W SEJMIE
Sojusz wsparła w tej sprawie cała niemal opozycja: Prawo i Sprawiedliwość, Twój Ruch oraz Solidarna Polska, która skądinąd złożyła też własny wniosek. Dotyczy on udzielenia przez rząd informacji bieżącej ws. nieprawidłowości przy zamówieniach publicznych na obsługę prezydencji polskiej w UE oraz zakupu sprzętu i usług teleinformatycznych realizowanych przez CAM Media SA.
W Sejmie panują bojowe nastroje. – Infoafera to największa afera od 1989 roku – przekonywał na styczniowej konferencji rzecznik prasowy SLD, Dariusz Joński – Pojawiają się nowe wątki w tej sprawie. Otóż według informacji medialnych główny bohater infoafery, który ustawiał wielomilionowe przetargi, miał kontakty z politykami kancelarii premiera, m.in. z panem Nowakiem, byłym ministrem transportu – mówił. Stąd też, zdaniem Sojuszu, to Sławomir Nowak powinien być pierwszym politykiem, jaki miałby stanąć przed komisją. Ale zapewne nieostatnim. Politycy PiS wytykają rządowi, że traktuje infoaferę jako problem z kadrą urzędniczą, lekceważąc tropy wiodące do jej zwierzchników – polityków.
Oczywiście, do powołania komisji droga daleka, tym bardziej, że rządząca koalicja PO-PSL zdecydowanie odrzuca propozycję SLD. – Komisja śledcza byłaby czystą hucpą polityczną, utrudniającą postępowanie, które obecnie się toczy – nie przebierał w słowach poseł PO Paweł Olszewski. – To absolutnie głupi pomysł. Komisje śledcze powołuje się, gdy organy państwa nie działają – dodawał. Podobnego zdania są politycy PSL. – Dziwię się, że SLD chce zamazania winy osób odpowiedzialnych i spowolnienia prac organów prokuratury, kosztem urządzenia sobie medialnego spektaklu w obliczu kamer. SLD jest tą partią, która o komisji śledczej ze względu na własne doświadczenia w tym temacie nawet nie powinna wspominać – wytykał rzecznik Stronnictwa, Krzysztof Kosiński.
Pierwsza zareagowała na wniosek wspomniana wyżej spółka CAM Media SA, która zapowiedziała pozwy cywilne wobec SLD, Solidarnej Polski oraz w szczególności posłów Beaty Kempy i Zbigniewa Kuźmiuka. We wniosku Sojuszu zawarte zostały oskarżenia wobec spółki: o prowadzenie działań korupcyjnych w ministerstwach i urzędach państwowych oraz posiadanie specjalnego funduszu na łapówki.
„Rozpowszechnianie nieprawdziwych, a godzących w dobre imię spółki informacji jest oczywistym, bezprawnym i zamierzonym działaniem na jej szkodę” – uznał zarząd CAM Media SA. Firma domaga się odszkodowań po 100 tys. złotych od każdej z partii i po 50 tys. złotych od wspomnianych posłów, a także – uchylenia immunitetu poselskiego Kempy i Kuźmiuka.
MOŻLIWOŚĆ SWOBODNEJ PENETRACJI
– Ja wszystko załatwię. Muszę tylko wiedzieć co – tak miał mawiać w sytuacjach podbramkowych główny bohater infoafery, Andrzej M., szef Centrum Projektów Internetowych. Przez półtorej dekady uchodził on za jednego z czołowych policyjnych specjalistów od technologii informatycznych. Studia na Politechnice Poznańskiej, praca w Interpolu, a następnie – w Komendzie Głównej Policji. W epoce, w której każda instytucja musiała sięgnąć wreszcie po technologie z sektora IT, a w przypadku policji – również szukać przestępców, którzy sporą część swojej działalności przenieśli do sieci, umiejętności i wiedza Andrzeja M. były niemalże bezcenne.
Zarówno dla policji, jak i koncernów informatycznych stopniowo stawał się on – zwłaszcza odkąd objął stanowisko dyrektora Biura Łączności i Informatyki – najważniejszym partnerem rozmów. I kimś, kogo należy sobie zjednać. – Andrzeja poznałem na konferencji zorganizowanej przez firmę Motorola w USA. Był wówczas dyrektorem Biura Łączności – zeznawał przedstawiciel handlowy jednej z firm z branży IT. – Motorola wręczała mu nagrodę, bo KGP kupiła urządzenia Motoroli na dużą sumę. Specyfikacja parametrów była tak napisana, że spełniały ją wyłącznie urządzenia firmy Motorola – podkreśla.
Ukoronowaniem kariery była propozycja, która padła w 2008 roku: objęcie stanowiska szefa CPI. Oznaczała ona nie tylko kierowanie wielkim zespołem o strategicznym dla tej służby znaczeniu, ale też ostateczny głos w zakresie doboru hardware i software, jakiego policjanci mieliby używać. O biurze Andrzeja M. zaczynają krążyć legendy: olbrzymia plazma na ścianie, z włączonym nieodmiennie kanałem Fashion TV, romanse i… sznurek przedstawicieli firm przed drzwiami gabinetu.
W cytowanych przez tygodnik „Newsweek” dokumentach prokuratura wymienia w szczególności trzy koncerny, które utorowały sobie drogę do serca szefa CPI: IBM, Hewlett-Packard i Netline. Pierwsza z nich miała jakoby zadbać o to, aby Andrzejowi M. żyło się dobrze – w raczej mniej niż bardziej oficjalny sposób IBM przekazało mu sprzęt AGD, od lodówki, zmywarki, piekarnika, mikrofalówki po ekspres do kawy. Żeby żyło się przyjemniej, koncern dorzucił zestaw stereo, a żeby żyło się szybciej – motocykl BMW.A żeby żyło się w ogóle: gotówkę na wynajem mieszkania.
Dwie kolejne firmy nie chciały pozostać w tyle: Hewlett- -Packard w gotówce i prezentach wyłożył w sumie 1,8 mln zł. Przede wszystkim telewizory – olbrzymią plazmę Sony i jedenaście (!) mniejszych telewizorów Samsunga. Do tego dwanaście laptopów i „bonusy”.
Przy tym Netline mógłby uchodzić za „detalistę”: z tej firmy Andrzej M. otrzymał 388 tys. złotych gotówką, samochód nissan qashqai, meble, trochę gadżetów – iPady notebook, sejf domowy, ekskluzywne trunki. Firma sfinansowała też szefowi CPI wyjazdy na Malediwy i Sri Lankę. Darczyńcy nie musieli się zbytnio zastanawiać, co sprezentować decydentowi. – „Pamiętaj o mnie, bo misio od drewna bardzo mnie ciśnie”. To znaczyło, że była faktura np. za panele i trzeba ją było zapłacić – takie SMS-y od Andrzeja M. wspominał, składając zeznania, przedstawiciel handlowy Netline.
Oczywiście, „partnerzy” po obu stronach zachowywali ostrożność. W grę wchodziły szyfrujące pendrive’y regularnie zmieniane telefony komórkowe, e-maile z rozmaitych adresów zawierające kryptonimy itp. Po siedzibach koncernów mnożą się jednak opowieści o tym, jak szef CPI dostarczał „swoim” firmom dane do dokumentacji przetargowej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na przenośnych pamięciach. Centrum zaczyna być w branży określane jako Centrum Promocji IBM.
Pierwsze dokonane przez CBA zatrzymania, do których miało dojść już w 2011 roku – w tym Andrzeja M. – naj – wyraźniej nie zakończyły procederu. W tajnym raporcie dla jednego z amerykańskich koncernów, powstającym jesienią 2012 roku (dotarli do niego reporterzy tygodnika „Wprost”), autorzy sprawozdania otwarcie konkludują, że firma ma „możliwość swobodnej penetracji kluczowego polskiego ministerstwa, czyli resortu spraw wewnętrznych”. Tę możliwość miał zapewniać Andrzej M. – Jechał do siedziby ministerstwa na ulicy Batorego i zawsze wracał z pozytywną decyzją – pisali autorzy dokumentu. Ale nie tylko tam.
WIERZCHOŁEK KORUPCYJNEJ GÓRY
Problem bowiem nie sprowadza się wyłącznie do Andrzeja M., choć jego przypadek jest najbardziej oczywisty i spektakularny – skądinąd, w połowie stycznia były szef CPI otrzymał status tzw. małego świadka koronnego. W sumie przez dwa lata śledztwa zatrzymano już 38 osób, w tym w listopadzie ubiegłego roku, kiedy to informacje i skala afery zostały ujawnione opinii publicznej – osiemnaście. Wśród nich byli m.in.: były wiceszef MSWiA Witold D., wicedyrektor CPI Tomasz K., wiceprezes GUS, naczelniczka Wydziału Zamówień Publicznych w MSZ, pracownik Centrum Informatyki Statystycznej, przedstawiciele firm IT.
Śledztwo jest wielowątkowe. Dotychczas postawiono zarzuty w sprawie 38 postępowań o zamówienie publiczne prowadzonych w CPI i 89 przetargów prowadzonych przez KGP.Ich łączna wartość znacznie przekroczyła półtora miliarda złotych. Przeszukano blisko pół setki mieszkań prywatnych i siedzib firm. Szef CBA, Paweł Wojtunik, szacował, że łapówka, jaką przyjął Andrzej M. – w sumie sięgająca kilku milionów złotych – należy do rekordowych wykrytych przypadków korupcji, zaś całe śledztwo jest jednym z największych w historii Biura.
Wiele wskazuje, że może to być dopiero początek długiej drogi. Byłemu wiceszefowi resortu, Witoldowi D., na którego w ostatnich tygodniach przeniosła się uwaga mediów i opinii publicznej, zarzuca się z kolei przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowej oraz wyrządzenie w mieniu Centrum szkody wielkich rozmiarów, przekraczającej 1,8 mln zł.
Jak wynika z zeznań zatrzymanych szefów CPI, w 2009 r. Witold D. miał im nakazać zawarcie umów na usługi doradcze z firmą Infovide-Matrix: na 1,138 mln zł za doradztwo w sprawie projektu elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej, a drugą za 678 tys. zł – w sprawie Ogólnopolskiego Cyfrowego Systemu Łączności Radiowej. Andrzej M. i jego zastępca Tomasz K. twierdzą też, że wiceminister naciskał na zawieranie umów z konkretnym ekspertem. Infovide-Matrix stanowczo zdementowała zarzuty byłych kierowników CPI.
Jeszcze inny wątek dotyczy ogłoszonego przez resort spraw zagranicznych przetargu na obsługę polskiej prezydencji w UE – jego wartość wyniosła w sumie około 34 mln złotych. Wygrała go firma CAM Media SA – spółka budząca ostatnio wielkie kontrowersje, choćby ze względu na zażyłość, łączącą jakoby menedżerów firmy z byłym ministrem transportu Sławomirem Nowakiem czy jedną z kluczowych urzędniczek MSZ. Z informacji publikowanych przez media wynika, że biura firmy zostały przeszukane przez CBA, jednak dotychczas nie pojawiły się konkretne zarzuty wobec niej – za to zarząd CAM Media reaguje na spekulacje wspomnianymi wyżej groźbami pozwów cywilnych.
Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, ale i spekulacje wokół niego narastają, tym bardziej że „bohaterowie” infoafery są łączeni z politykami z najwyższych kręgów władzy.
Media formułują też zawoalowany zarzut, że sprawa jest prowadzona w taki sposób, aby nie wyszła jednak poza „szczebel urzędniczy”. – Jakby komuś zależało, żeby nie pójść wyżej z tą sprawą – twierdzi w rozmowie z tygodnikiem „Wprost” anonimowy informator. – Na przykład w czasie przesłuchania Witoldowi D. nie zadano dość oczywistych pytań. Takich jak: czy jego szefowie wiedzieli o kontrowersyjnych decyzjach, które podejmuje – dodaje. Jego zdaniem, śledztwo „skończy się na D.”
Siatkę powiązań między urzędnikami a ich szefami z partyjnego nadania miałaby właśnie „rozkodować” sejmowa komisja śledcza. Zgodnie z intencją autorów projektu uchwały, dziewięcioosobowa komisja zajęłaby się badaniem działań podejmowanych przez byłych szefów resortu spraw wewnętrznych- Grzegorza Schetynę i Jerzego Millera – w sprawie kontroli i nadzoru nad przetargami z lat 2007-2010 przez CPI i KGP. Analogiczne postępowanie miałoby objąć ministra Radosława Sikorskiego i postępowania z 2011 r. związane z obsługą polskiej prezydencji w UE. Jest pewne, że przed komisją miałby się stawić też były szef Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji Michał Boni. To zresztą może być dopiero początek. Wspomniany wyżej wewnętrzny raport amerykańskiego koncernu przypisuje Andrzejowi M. zażyłą znajomość również ze Sławomirem Nowakiem oraz byłym szefem kancelarii premiera, Tomaszem Arabskim. Pada też sugestia, że to w resorcie Andrzej M. dostawał instrukcje co do tego, z kim zawierać kontrakty – niewykluczone, że otrzymywał je w gabinecie szefa resortu.
HAMULEC CYWILIZACYJNEGO ROZWOJU
„Poprawa klimatu wokół zamówień publicznych jest możliwa do osiągnięcia – paradoksalnie – dzięki większej wykrywalności nieprawidłowości w zamówieniach publicznych. Ma to też niezwykle istotne znaczenie dla Polski, jako beneficjenta środków unijnych” – mówi w rozmowie z „Doradcą” szef CBA, Paweł Wojtunik. Opinię tę podziela też branża IT, która – za pośrednictwem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji – w liście do rządu opublikowanym tuż przed świętami ostrzega: jeżeli infoafera doprowadzi do cofnięcia unijnego finansowania projektów e-administracyjnych, rynek czeka seria bankructw i załamanie.
Choć z informacji publikowanych na marginesie tekstów o infoaferze można wyciągnąć wniosek, że w branży korupcyjne praktyki w MSW latami były tajemnicą poliszynela – a więc należałoby raczej oczekiwać uderzenia się w piersi – trudno też odmówić autorom listu słuszności.
Tuż po „wybuchu” infoafery Komisja Europejska skierowała do Polski notę, prawdopodobnie dosyć ostrą w tonie, z żądaniem udzielenia szczegółowych wyjaśnień. Od nich zależeć ma odblokowanie refinansowania projektów teleinformatycznych w e-administrację. Gdyby problem sprowadzał się jedynie do kłopotów pewnego sektora biznesowego, który długo patrzył „przez palce” na patologiczne praktyki przynajmniej niektórych koncernów, można by odczuwać co najwyżej mściwą satysfakcję. Niestety, trzeba się zgodzić z autorami listu co do jednego: na dłuższą metę wstrzymanie refinansowania oznacza kłopoty i wstrzymanie modernizacji systemów IT państwa – od ZU S, przez ubezpieczenia, po służbę zdrowia. Nie mówiąc o innych projektach pilotażowych, zmierzających do zwiększenia obywatelskiej partycypacji w działaniach władz od szczebla samorządowego po centralny.
Innymi słowy, oznacza wciśnięcie hamulca rozwoju cywilizacyjnego Polski – i to w kluczowym dla niej momencie, w przededniu ostatniej perspektywy finansowej UE, z której Polska będzie mogła jeszcze zaczerpnąć fundusze na dorównanie standardami krajom zachodnim.
Przygotowując niniejsze wydanie „Doradcy”, staraliśmy się uzyskać też informacje na temat kontrowersyjnych postępowań w Urzędzie Zamówień Publicznych. Pytaliśmy m.in., czy monitorował te przetargi, jakie wnioski płynęły z ewentualnych postępowań kontrolnych oraz – jeśli przetargów nie kontrolowano – kto podejmował decyzje o odstąpieniu od kontroli. Niestety, do czasu zamknięcia tego wydania miesięcznika poza statystycznymi danymi nie otrzymaliśmy miarodajnych odpowiedzi na nasze pytania. Do tematu będziemy więc powracać.