W poszukiwaniu sądowych przesyłek
Niedoręczone przesyłki, kolejki w punktach pocztowych i zdezorientowani obywatele.
Tak najprościej można określić sytuacje z przesyłkami wysyłanymi przez sądy do adresatów. Chaos to efekt utraty przez Pocztę Polską monopolu na obsługę sądów i prokuratur. Sędziowie alarmują – zdarzają się już pierwsze przypadki odwołanych rozpraw.
Wart pół miliarda kontrakt na obsługę sądów i prokuratur obsługuje zamiast Poczty Polskiej prywatna poczta PGP. Niewielka firma – jej przychody z usług pocztowych w 2012 roku wyniosły ok. 27 mln zł – umowę ze skarbem państwa podpisała 18 grudnia.
Niestety, im więcej czasu upływa, tym więcej skarg i zarzutów się pojawia. Dotyczą one nie tylko punktów, w których listy czy paczki trzeba odbierać, ale także niedostarczania korespondencji. W okręgu lubelskim sądy odwołały już kilkanaście rozpraw – mówił w rozmowie z mediami rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie sędzia Artur Ozimek.
KONIEC POCZTOWEGO MONOPOLU
Wygrana Polskiej Grupy Pocztowej w przetarguna dostawę listów z sądów zakończyła trwającą kilkadziesiąt lat epokę monopolu Poczty Polskiej. Oferta PGP była niższa od Poczty Polskiej o ponad 80 mln złotych (kontrakt jest na dwa lata i jest warty prawie 500 mln). Ponieważ PGP nie był w stanie samodzielnie obsłużyć kontraktu, do spółki dobrał sobie InPost. I tak od stycznia sądową korespondencję odbiera się z kiosków Ruchu, sklepów spożywczych czy warzywniaków. W latach 2014-2015 PGP wraz z InPostem i Ruchem ma dostarczyć 100 mln przesyłek, średnio cztery mln listów, paczek i przesyłek kurierskich miesięcznie.
Pan Jan z Warszawy czekał na ważną przesyłkę w sprawie wpisu do księgi wieczystej. Gdy w końcu znalazł w skrzynce awizo, okazało się, że już jest po terminie jego odbioru. – Nie dość, że informacja była spóźniona, to jeszcze adres miejsca, gdzie można odebrać przesyłkę, wpisany był nieczytelnie – mówi nam pan Jan. Po kilkudziesięciu minutach poszukiwań okazało się, że „placówką pocztową” jest niewielki sklep papierniczy.
PRZESYŁKI W MIĘSNYM, U KRAWCA, W BUTIKU
Przypadek pana Jana nie jest jedyny. Klienci z całej Polski alarmują, że sytuacja z odbiorem sądowych przesyłek jest tragiczna, a prasa lokalna opisuje dziesiątki przykładów. „Gazeta Wyborcza” przytacza historię pani Marii z Lublina. Na przełomie stycznia i lutego razem z synem czekała na ważną decyzję z Sądu Rejonowego Lublin-Zachód w sprawie spadkowej. Jako że dwa tygodnie wcześniej pismo w tej sprawie dotarło do zameldowanego pod Lublinem syna, zaczęła przesyłki szukać na własną rękę.
Najpierw poszła do sądu, gdzie dowiedziała się, że pismo zostało wysłane tego samego dnia do wszystkich stron i że zgodnie z nowymi zasadami doręczania awiz sądowych powinna udać się do punktu firmy
Polskiej Grupy Pocztowej SA, który znajduje się przy al. Generała Andersa 1. Pod wskazanym adresem „punktu pocztowego” nie było. Był za to sklep monopolowy, krawcowa, butik oraz punkt oprawy obrazów. Swoje pismo znalazła w końcu w siedzibie firmy kilkanaście przystanków od miejsca, gdzie miała ją odebrać.
Podobna sytuacja jest na północy Polski. Pani Barbara z Gdańska zrelacjonowała portalowi trójmiasto.pl, jak kilka dni temu otworzyła drzwi na klatkę schodową listonoszowi. – Powiedział: „poczta InPost”. Wpuściłam go, ale do mnie już nie dotarł. Za to w skrzynce zostawił awizo na przesyłkę z sądu, oczywiście z adnotacją, że adresata nie ma w domu. – Wycieczka po list do InPostu to dla mnie podróż na drugi koniec miasta – tłumaczy czytelniczka. Ale pani Barbara i tak może mówić o szczęściu, bo kwiaciarnia, w której odebrała przesyłkę z sądu, znajduje się „tylko” 5 km od jej domu. Inny czytelnik portalu, pan Piotr z Gdyni, skarży się, że mieszka w Chwarznie, a punkt odbioru przesyłek ma… w Chyloni. Oznacza to mniej więcej 12-kilo- metrową wyprawę.
ZNIKAJĄCA KORESPONDENCJA
Problemy mają też adwokaci. Prawnicy z kancelarii Koprowski Gąsior Gierzyńska & Partnerzy narzekają na znikającą korespondencję z sądów.- Zazwyczaj, dopóki obsługiwała nas Poczta Polska, odbieraliśmy do 10 przesyłek dziennie, tygodniowo około 40. Tymczasem w ubiegłym tygodniu dotarł do nas tylko jeden list z sądu – informowała pod koniec stycznia Karolina Gawlik, pracownica kancelarii.
– Nie mam wątpliwości, że w takiej sytuacji łamane są prawa obywatela. Proszę zrozumieć, że takie zamieszanie nie tylko utrudnia ludziom życie. W skrajnej sytuacji mogę przecież wydąć wyrok zaocznie i skazać kogoś na więzienie, a taka osoba nawet nie będzie o tym wiedziała, bo nie odebrała przesyłki – mówi w rozmowie z „Doradcą” Barbara Zawisza, sędzia Stowarzyszenia Sędziów Polskich lustitia. Jej zdaniem ludzie pracujący w punktach, gdzie można odebrać awizowane przesyłki, nie są przygotowani do tak odpowiedzialnej pracy – nie sprawdzają dowodów osobistych, mają inne obowiązki i zwyczajnie brak im czasu, a pośpiech może powodować pomyłki. W sytuacji ważnych pismo może to być fatalne w skutkach – dodaje. Taką właśnie sytuację opisuje „Dziennik Gazeta Prawna”.
NIKT NIE SPRAWDZA DOWODÓW
– Zadzwonił do mnie zdenerwowany klient z informacją, że dostał akt oskarżenia wraz z terminem rozprawy. Zapytany, jakie przedstawiono mu zarzuty, odpowiedział, że nie było nawet dochodzenia – opowiada w rozmowie z DGP Francesco Goldoni, adwokat z kancelarii adwokackiej w Obornikach.
Klient mecenasa mógł odetchnąć z ulgą, bo nie spojrzał, że akt nie jest skierowany przeciwko niemu. Otrzymał awizo, które było adresowane do innej osoby, i z nieuwagi podjął nie swoją korespondencję, z czym nie miał najmniejszego problemu. W sklepie „Małpka”, w którym odbierał list z sądu, nikt nie sprawdził mu dowodu osobistego, a on pokwitował odbiór nieczytelnym podpisem.
Klient mec. Goldoniego przypłacił tę pomyłkę jedynie stresem. W dużo gorszej sytuacji znalazła się osoba, do której rzeczywiście był adresowany akt oskarżenia. – Gdyby mój klient wyrzucił to pismo do kosza, to ktoś z uwagi na to, że nie stawił się na sprawę, zapewne trafiłby do aresztu tłumaczy.
W Szczecinie sąd właśnie pokusił się o pierwsze statystyki dotyczące przesyłek: w styczniu wysłał ponad 40 tys. listów z potwierdzeniem odbioru (czyli z tzw. zwrotką), ale dostał zaledwie 10 tys. potwierdzeń. Wiele spraw spadła przez to z wokandy, bo sędziowie nie mieli pewności, czy strony zostały powiadomione o terminie rozprawy. W Warszawie również nie jest lepiej. Stołeczny sąd okręgowy, który w zeszłym roku otrzymywał zwrotki średnio po trzech dniach od wysłania listu, od stycznia czeka na to samo jakieś 10 dni dłużej. – To jeszcze bardziej wydłuża postępowania – tłumaczy sędzia Zawisza.
NIEPRECYZYJNE KRYTERIA PRZETARGU
Eksperci źródeł problemu szukają w umowie zawartej przez zamawiającego z Polską Grupą Pocztową. Włodzimierz Dzierżanowski, ekspert z Grupy Doradczej Sienna i były wiceprezes Urzędu Zamówień Publicznych, jest zdania, że albo kryteria przetargu były nie- doprecyzowane, albo zapisy umowy nie są egzekwowane. – Być może w umowie w niewystarczający sposób wskazano potencjał techniczny, jakim powinien dysponować wykonawca. Wydaje się, że liczba i jakość punktów odbioru przesyłek jest niewystarczająca – mówi Włodzimierz Dzierżanowski w rozmowie z „Doradcą”. Druga sprawa to umiejętności doręczycieli, którzy nie zawsze wiedzą, jak zachować się, gdy adresata nie ma pod wskazanym adresem. – Takie sprawy reguluje Kodeks cywilny – dodaje. Jeżeli jednak aspekt jakości i ilości „punktów pocztowych” został wskazany w odpowiedni sposób, zamawiający, zdaniem Dzierżanowskiego, powinien bezwzględnie domagać się wywiązania się przez wykonawcę z umowy.
Na swojej stronie internetowej Polska Grupa Pocztowa chwali się własnymi statystykami. Jak wynika z dostępnych tam danych, skuteczność doręczeń bezpośrednio, osobiście doręczonych adresatowi (bez awizacji, do 31.01) wynosi 75 proc. Do 31 stycznia do PGP złożono 404 reklamacje. Na początku lutego kontrolę Polskiej Grupy Pocztowej rozpoczął Urząd Komunikacji Elektronicznej. Urzędnicy sprawdzają m.in., czy spółka przestrzegała tajemnicy pocztowej.