NA MARGINESIE – MAJ 2014
Od niepamiętnych czasów żadna nowelizacja Prawa zamówień publicznych nie była tak dobrze przyjęta jak ta, która w kwietniu weszła w życie. Szczególny powód do zadowolenia z nowych przepisów mają zamawiający ze środowisk nauki i kultury, bowiem rzeczywiście mocno ułatwią im one życie. Z tego, że ta nowelizacja została dobrze przyjęta, z pewnością satysfakcję odczuwają jej autorzy oraz posłowie, którzy nad nią pracowali. Wydaje się więc, że wszystko jest tak, jak być powinno, a to, co by nie mówić, od dłuższego czasu w świecie zamówieniowym stan bardzo rzadki. Nie do końca co prawda jestem przekonany, że motywacją dla wprowadzania zmian w prawie powinno być zadowolenie jego adresatów i twórców, ale rozumiem te reakcje i uznaję za uzasadnione. Któż zresztą nie cieszy się ze spełnienia długo i głośno artykułowanych oczekiwań, a tym bardziej wielokrotnie wypowiadanych marzeń. Poza tym, szczerze mówiąc, też się cieszę, choć mnie akurat nie udało się tym oczekiwaniom i marzeniom sprostać.
Poważnie jednak mówiąc, zadowolenie nie jest tu najważniejsze, bowiem w całej tej sprawie jest kilka kwestii, które cieszyć nie mogą. Przede wszystkim szkoda wielka, że te słuszne przecież i potrzebne zmiany Prawa zamówień publicznych opracowane zostały i przyjęte w taki sposób i w takim trybie. Jako kolejna (któraż to już z kolei?) fragmentaryczna nowelizacja, łata na wielu poprzednich łatach, sztukująca podziurawioną mocno ustawę. Do tego, jak często z łatami bywa, w kilku miejscach niedopasowana, tu i ówdzie odstająca. Niektórzy eksperci już zwracają na to uwagę, obok zadowolenia sygnalizując istotne obawy. Trudno się zresztą temu dziwić, bowiem większość nowych oraz znowelizowanych przepisów nie tworzy spójnych z innymi przepisami rozwiązań systemowych. To zresztą „grzech pierworodny” prawie wszystkich poprzednich nowelizacji. Natomiast w przypadku zamówień w dziedzinie kultury i nauki zaniechanie kontekstu systemowego dodatkowo tworzy pewien niebezpieczny precedens – domniemanie, iż do ustawy wpisywane są „przywileje” środowiskowe, „wywalczone” przez te środowiska. Związane z tym zagrożenie dla spójności już i tak mocno potłuczonego systemu jest tym większe, że idące z wielu stron naciski na rozmaite „wyłączenia”, „ograniczenia”, „obniżenia” lub „podwyższenia” towarzyszą wszystkim bez mała inicjatywom ustawodawczym, a niekiedy nawet je inspirują.
Istotne wątpliwości budzi też kontekst publiczny, który towarzyszył uchwalanej nowelizacji, a którego echa pobrzmiewają po dzień dzisiejszy. W wielu publikacjach i wypowiedziach Prawo zamówień publicznych jawiło się jako przyczyna wszystkich nieszczęść, gnębiących polską kulturę i naukę. Istotnie utrudniać miało, bądź wręcz uniemożliwiać, organizację ważnych wydarzeń kulturalnych, blokować rozwój badań naukowych, a do tego jeszcze ośmieszać stosujące je polskie instytucje w oczach partnerów zagranicznych. Podnoszono też „dyżurny” argument, jakoby jego przepisy nakazywały wybieranie oferty najtańszej, a wszystkie zakupy poddawały reżimom przetargowym. I, niestety, nikt – albo prawie nikt – nie próbował tego wszystkiego prostować. Szkoda, że w tak ważnych sprawach zabrakło merytorycznie poważnej dyskusji o rzeczywistych kłopotach, powodowanych przez Prawo zamówień publicznych w obecnym kształcie i o związanych z tym prawdziwych problemach kultury i nauki.
Aby nie było wątpliwości – nie jestem przeciwnikiem krytyki, zwłaszcza w przypadku złych przepisów prawa. Musi mieć ona jednak charakter merytoryczny i nie opierać się na „prawdach obiegowych”. W przeciwnym przypadku bardziej szkodzi, niż pomaga, zaciera obraz, zamiast go rozjaśniać. Nie jestem też przeciwnikiem rozwiązań wprowadzonych ostatnią nowelizacją. Niewątpliwie są one słuszne i potrzebne. Uważam jednakże, iż zmiany, dotyczące zamówień w dziedzinie kultury i nauki powinny być istotną częścią gruntownie przemyślanej, kompleksowej i spójnej reformy systemu zamówień publicznych, a nie instrumentem koniunkturalnego podlizywania się opiniotwórczym środowiskom. Tak rozumiane powinny też pójść dalej, niż przesądziła to ustawa nowelizacyjna. Warto o tym pamiętać w związku z czekającą nas implementacją nowych dyrektyw, oraz, co daj Boże, rychłym przygotowaniem nowego Prawa zamówień publicznych.