Efektywność za najniższą cenę
Wielką niewiadomą, związaną z wejściem w życie nowego Prawa zamówień publicznych jest to, jak jego przepisy wytrzymają konfrontację z codzienną, zamówieniową rzeczywistością. A mówiąc dokładnie – czy i jak poradzą sobie z wieloma przyzwyczajeniami oraz niedobrymi praktykami, które narastały przez dwadzieścia pięć lat istnienia polskiego systemu zamówień publicznych. Jest tego, niestety, sporo i każdy, kto „zna się” na zamówieniach, wie to bardzo dobrze. Prawdopodobne jest zatem, że takich swoistych frontów konfrontacji nowego ze starym będzie niemało. Od tego, czy „nowe” wyjdzie z nich zwycięsko, zależeć będzie przyszłość i rynku, i systemu zamówień publicznych.
Nowe Prawo zamówień publicznych, bardzo słusznie zresztą, efektywność uczyniło jedną z najważniejszych zasad systemu zamówień publicznych. Jeśli dobrze rozumiem ratio legis przepisów kreujących tę zasadę, ma to być efektywność rzeczywista, nie statystyczna bądź zadekretowana przez instancje wyższe czy organy kontrolne, tak, jak często bywa dzisiaj. Nie może też być oceniana przy dominacji założenia, że jeśli zachowana jest poprawność formalna, zamówienie jest „efektywne”. A zatem w stosunku do stanu obecnego musi się zmienić prawie wszystko – od sposobu rozumienia i wdrażania zasady efektywności, po kryteria oceny efektów, jakie przynosi jej realizacja. Wygląda więc na to, że tego właśnie dotyczyć będzie najważniejsza batalia o skuteczne zadziałanie nowego Prawa zamówień publicznych. Ponieważ wdrożenie nowych, formalno-prawnych rygorów nie będzie raczej stwarzało problemów, na plan pierwszy wychodzą proefektywnościowe działania rynkowe. A tu już problemy widzę.
W roku 2018 (danych za rok ubiegły jeszcze nie znamy) oferta najtańsza spośród wszystkich złożonych wybierana była w 85,32% postępowań o wartościach poniżej progów unijnych, a w 25% wszczętych postępowań o wartościach powyżej progów UE i 11% postępowań o wartościach poniżej tych progów cena była jedynym kryterium wyboru oferty. I dalej – średnia liczba ofert składanych podczas jednego postępowania o wartościach powyżej progów unijnych wyniosła 2,09, a poniżej tych progów 2,19. Ponieważ dane te w roku ubiegłym raczej nie uległy znaczącej zmianie należałoby zapytać, czy wybierane w ponad osiemdziesięciu procentach postępowań oferty najtańsze, w konkurencji tylko z jedną ofertą, gwarantują efektywność zamówienia? Niektórzy znani mi eksperci twierdzą, że tak, i zapewne mają rację ponieważ tak się zdarzyć może, tyle tylko, że zdecydowanie częściej jest dokładnie na odwrót. Można by więc dojść do następującego wniosku: jeśli w roku 2018 w ponad osiemdziesięciu pięciu procentach postępowań o wartościach poniżej progów unijnych wybierano ofertę najtańszą, to efektywne jest zamówienie kupione za najniższą cenę, albo zamówienia realizowane w roku 2018 w zdecydowanej większości efektywne nie były, choć przecież być powinny.
Niezależnie jednak od tego, czy rozumowanie takie uznamy za słuszne, czy potraktujemy je z przymrużeniem oka, jedno wydaje się pewne – zamówienia publiczne będą miały szansę stać się efektywne tylko wówczas, gdy uda się zakończyć dyktat kryterium cenowego oraz zwiększyć konkurencyjność postępowań przetargowych. Jest to w interesie wszystkich uczestników systemu zamówień publicznych i wszyscy muszą pracować, aby tak się stało. Oczywiście zamawiający, ale także wykonawcy, organy administracji z UZP na czele, a także, co jest szczególnie ważne, instytucje kontrolne jako ostateczny arbiter „w temacie” gospodarności ergo efektywności.
W przeciwnym razie nadal nad treścią dominować będzie forma, wyznacznikiem „efektywności” pozostanie nie rzucająca się w oczy, zgodna z przepisami bylejakość, a fundamentalna zasada efektywności zamówień publicznych pozostanie w sferze słusznych, ale wciąż nieosiągalnych zamierzeń.
Tomasz Czajkowski