Informatyzacja po polsku

55

„Największa afera III RP”, jak chcą jedni, czy „polityczna hucpa”, jak twierdzą inni? Tzw. infoafera stała się najgorętszym tematem zimy 2013/2014, a śledztwo i spekulacje w tej sprawie zataczają coraz szersze kręgi. Problem w tym, że może być ona ledwie wierzchołkiem góry lodowej patologicznych praktyk w systemie zamówień publicznych.

Choć wydawało się już, że w czasie świąteczno-noworocznej przerwy temat „przyschnie”, infoafe­ra powróciła tuż po Nowym Roku – i to z impe­tem. Sojusz Lewicy Demokratycznej na początku stycz­nia ogłosił, że będzie zbierać podpisy pod wnioskiem o powołanie sejmowej komisji śledczej, która miałaby – podobnie jak było niegdyś w przypadku „afery Rywina” czy „afery gruntowej” – przeprowadzić własne śledztwo.

Projekt stosownej uchwały – o powołaniu komisji śledczej do zbadania prawidłowości działań orga­nów administracji rządowej przy przetargach w latach 2007-2010- trafił do sejmowej kancelarii 10 stycznia.

PORUSZENIE W SEJMIE

Sojusz wsparła w tej sprawie cała niemal opozycja: Pra­wo i Sprawiedliwość, Twój Ruch oraz Solidarna Polska, która skądinąd złożyła też własny wniosek. Dotyczy on udzielenia przez rząd informacji bieżącej ws. nieprawi­dłowości przy zamówieniach publicznych na obsługę prezydencji polskiej w UE oraz zakupu sprzętu i usług te­leinformatycznych realizowanych przez CAM Media SA.

W Sejmie panują bojowe nastroje. – Infoafera to naj­większa afera od 1989 roku – przekonywał na stycznio­wej konferencji rzecznik prasowy SLD, Dariusz Joński – Pojawiają się nowe wątki w tej sprawie. Otóż według informacji medialnych główny bohater infoafery, który ustawiał wielomilionowe przetargi, miał kontakty z po­litykami kancelarii premiera, m.in. z panem Nowa­kiem, byłym ministrem transportu – mówił. Stąd też, zdaniem Sojuszu, to Sławomir Nowak powinien być pierwszym politykiem, jaki miałby stanąć przed komi­sją. Ale zapewne nieostatnim. Politycy PiS wytykają rządowi, że traktuje infoaferę jako problem z kadrą urzędniczą, lekceważąc tropy wiodące do jej zwierzch­ników – polityków.

Oczywiście, do powołania komisji droga daleka, tym bardziej, że rządząca koalicja PO-PSL zdecydowanie odrzuca propozycję SLD. – Komisja śledcza byłaby czystą hucpą polityczną, utrudniającą postępowanie, które obecnie się toczy – nie przebierał w słowach poseł PO Paweł Olszewski. – To absolutnie głupi pomysł. Komisje śledcze powołuje się, gdy organy państwa nie działają – dodawał. Podobnego zdania są politycy PSL. – Dziwię się, że SLD chce zamazania winy osób odpo­wiedzialnych i spowolnienia prac organów prokuratu­ry, kosztem urządzenia sobie medialnego spektaklu w obliczu kamer. SLD jest tą partią, która o komisji śledczej ze względu na własne doświadczenia w tym temacie nawet nie powinna wspominać – wytykał rzecznik Stronnictwa, Krzysztof Kosiński.

Pierwsza zareagowała na wniosek wspomniana wyżej spółka CAM Media SA, która zapowiedziała pozwy cywilne wobec SLD, Solidarnej Polski oraz w szczegól­ności posłów Beaty Kempy i Zbigniewa Kuźmiuka. We wniosku Sojuszu zawarte zostały oskarżenia wobec spółki: o prowadzenie działań korupcyjnych w mini­sterstwach i urzędach państwowych oraz posiadanie specjalnego funduszu na łapówki.

„Rozpowszechnianie nieprawdziwych, a godzących w dobre imię spółki informacji jest oczywistym, bez­prawnym i zamierzonym działaniem na jej szkodę” – uznał zarząd CAM Media SA. Firma domaga się od­szkodowań po 100 tys. złotych od każdej z partii i po 50 tys. złotych od wspomnianych posłów, a także – uchylenia immunitetu poselskiego Kempy i Kuźmiuka.

MOŻLIWOŚĆ SWOBODNEJ PENETRACJI

–    Ja wszystko załatwię. Muszę tylko wiedzieć co – tak miał mawiać w sytuacjach podbramkowych główny bo­hater infoafery, Andrzej M., szef Centrum Projektów In­ternetowych. Przez półtorej dekady uchodził on za jedne­go z czołowych policyjnych specjalistów od technologii informatycznych. Studia na Politechnice Poznańskiej, praca w Interpolu, a następnie – w Komendzie Głównej Policji. W epoce, w której każda instytucja musiała sięg­nąć wreszcie po technologie z sektora IT, a w przypadku policji – również szukać przestępców, którzy sporą część swojej działalności przenieśli do sieci, umiejętności i wie­dza Andrzeja M. były niemalże bezcenne.

Zarówno dla policji, jak i koncernów informatycznych stopniowo stawał się on – zwłaszcza odkąd objął stano­wisko dyrektora Biura Łączności i Informatyki – naj­ważniejszym partnerem rozmów. I kimś, kogo należy sobie zjednać. – Andrzeja poznałem na konferencji zor­ganizowanej przez firmę Motorola w USA. Był wów­czas dyrektorem Biura Łączności – zeznawał przedsta­wiciel handlowy jednej z firm z branży IT. – Motorola wręczała mu nagrodę, bo KGP kupiła urządzenia Mo­toroli na dużą sumę. Specyfikacja parametrów była tak napisana, że spełniały ją wyłącznie urządzenia firmy Motorola – podkreśla.

Ukoronowaniem kariery była propozycja, która padła w 2008 roku: objęcie stanowiska szefa CPI. Oznaczała ona nie tylko kierowanie wielkim zespołem o strategicz­nym dla tej służby znaczeniu, ale też ostateczny głos w zakresie doboru hardware i software, jakiego poli­cjanci mieliby używać. O biurze Andrzeja M. zaczynają krążyć legendy: olbrzymia plazma na ścianie, z włączo­nym nieodmiennie kanałem Fashion TV, romanse i… sznurek przedstawicieli firm przed drzwiami gabinetu.

W cytowanych przez tygodnik „Newsweek” dokumen­tach prokuratura wymienia w szczególności trzy kon­cerny, które utorowały sobie drogę do serca szefa CPI: IBM, Hewlett-Packard i Netline. Pierwsza z nich miała jakoby zadbać o to, aby Andrzejowi M. żyło się dobrze – w raczej mniej niż bardziej oficjalny sposób IBM prze­kazało mu sprzęt AGD, od lodówki, zmywarki, piekar­nika, mikrofalówki po ekspres do kawy. Żeby żyło się przyjemniej, koncern dorzucił zestaw stereo, a żeby ży­ło się szybciej – motocykl BMW.A żeby żyło się w ogó­le: gotówkę na wynajem mieszkania.

Dwie kolejne firmy nie chciały pozostać w tyle: Hewlett- -Packard w gotówce i prezentach wyłożył w sumie 1,8 mln zł. Przede wszystkim telewizory – olbrzymią plazmę Sony i jedenaście (!) mniejszych telewizorów Samsunga. Do tego dwanaście laptopów i „bonusy”.

Przy tym Netline mógłby uchodzić za „detalistę”: z tej firmy Andrzej M. otrzymał 388 tys. złotych gotówką, samochód nissan qashqai, meble, trochę gadżetów – iPady notebook, sejf domowy, ekskluzywne trunki. Fir­ma sfinansowała też szefowi CPI wyjazdy na Malediwy i Sri Lankę. Darczyńcy nie musieli się zbytnio zastana­wiać, co sprezentować decydentowi. – „Pamiętaj o mnie, bo misio od drewna bardzo mnie ciśnie”. To znaczyło, że była faktura np. za panele i trzeba ją było zapłacić – takie SMS-y od Andrzeja M. wspominał, składając zeznania, przedstawiciel handlowy Netline.

Powiązane artykuły

Oczywiście, „partnerzy” po obu stronach zachowywali ostrożność. W grę wchodziły szyfrujące pendrive’y re­gularnie zmieniane telefony komórkowe, e-maile z roz­maitych adresów zawierające kryptonimy itp. Po sie­dzibach koncernów mnożą się jednak opowieści o tym, jak szef CPI dostarczał „swoim” firmom dane do doku­mentacji przetargowej Ministerstwa Spraw Wewnętrz­nych na przenośnych pamięciach. Centrum zaczyna być w branży określane jako Centrum Promocji IBM.

Pierwsze dokonane przez CBA zatrzymania, do których miało dojść już w 2011 roku – w tym Andrzeja M. – naj – wyraźniej nie zakończyły procederu. W tajnym raporcie dla jednego z amerykańskich koncernów, powstającym jesienią 2012 roku (dotarli do niego reporterzy tygodni­ka „Wprost”), autorzy sprawozdania otwarcie konklu­dują, że firma ma „możliwość swobodnej penetracji kluczowego polskiego ministerstwa, czyli resortu spraw wewnętrznych”. Tę możliwość miał zapewniać Andrzej M. – Jechał do siedziby ministerstwa na ulicy Batorego i zawsze wracał z pozytywną decyzją – pisali autorzy dokumentu. Ale nie tylko tam.

WIERZCHOŁEK KORUPCYJNEJ GÓRY

Problem bowiem nie sprowadza się wyłącznie do An­drzeja M., choć jego przypadek jest najbardziej oczy­wisty i spektakularny – skądinąd, w połowie stycznia były szef CPI otrzymał status tzw. małego świadka ko­ronnego. W sumie przez dwa lata śledztwa zatrzymano już 38 osób, w tym w listopadzie ubiegłego roku, kiedy to informacje i skala afery zostały ujawnione opinii pu­blicznej – osiemnaście. Wśród nich byli m.in.: były wi­ceszef MSWiA Witold D., wicedyrektor CPI Tomasz K., wiceprezes GUS, naczelniczka Wydziału Zamówień Pu­blicznych w MSZ, pracownik Centrum Informatyki Statystycznej, przedstawiciele firm IT.

Śledztwo jest wielowątkowe. Dotychczas posta­wiono zarzuty w sprawie 38 postępowań o zamó­wienie publiczne prowadzonych w CPI i 89 prze­targów prowadzonych przez KGP.Ich łączna war­tość znacznie przekroczyła półtora miliarda zło­tych. Przeszukano blisko pół setki mieszkań pry­watnych i siedzib firm. Szef CBA, Paweł Wojtunik, szacował, że łapówka, jaką przyjął Andrzej M. – w sumie sięgająca kilku milionów złotych – należy do rekordowych wykrytych przypadków korupcji, zaś całe śledztwo jest jednym z największych w historii Biura.

Wiele wskazuje, że może to być dopiero początek dłu­giej drogi. Byłemu wiceszefowi resortu, Witoldowi D., na którego w ostatnich tygodniach przeniosła się uwa­ga mediów i opinii publicznej, zarzuca się z kolei prze­kroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści ma­jątkowej oraz wyrządzenie w mieniu Centrum szkody wielkich rozmiarów, przekraczającej 1,8 mln zł.

Jak wynika z zeznań zatrzymanych szefów CPI, w 2009 r. Witold D. miał im nakazać zawarcie umów na usługi doradcze z firmą Infovide-Matrix: na 1,138 mln zł za do­radztwo w sprawie projektu elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej, a drugą za 678 tys. zł – w sprawie Ogólnopolskiego Cyfrowego Systemu Łącz­ności Radiowej. Andrzej M. i jego zastępca Tomasz K. twierdzą też, że wiceminister naciskał na zawieranie umów z konkretnym ekspertem. Infovide-Matrix sta­nowczo zdementowała zarzuty byłych kierowników CPI.

Jeszcze inny wątek dotyczy ogłoszonego przez resort spraw zagranicznych przetargu na obsługę polskiej pre­zydencji w UE – jego wartość wyniosła w sumie około 34 mln złotych. Wygrała go firma CAM Media SA – spółka budząca ostatnio wielkie kontrowersje, choćby ze względu na zażyłość, łączącą jakoby menedżerów firmy z byłym ministrem transportu Sławomirem Nowakiem czy jedną z kluczowych urzędniczek MSZ. Z informacji publikowanych przez media wynika, że biura firmy zostały przeszukane przez CBA, jednak do­tychczas nie pojawiły się konkretne zarzuty wobec niej – za to zarząd CAM Media reaguje na spekulacje wspo­mnianymi wyżej groźbami pozwów cywilnych.

Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, ale i speku­lacje wokół niego narastają, tym bardziej że „boha­terowie” infoafery są łączeni z politykami z naj­wyższych kręgów władzy.

Media formułują też zawoalowany zarzut, że sprawa jest prowadzona w taki sposób, aby nie wyszła jednak poza „szczebel urzędniczy”. – Jakby komuś zależało, żeby nie pójść wyżej z tą sprawą – twierdzi w rozmowie z tygo­dnikiem „Wprost” anonimowy informator. – Na przy­kład w czasie przesłuchania Witoldowi D. nie zadano dość oczywistych pytań. Takich jak: czy jego szefowie wiedzieli o kontrowersyjnych decyzjach, które podejmu­je – dodaje. Jego zdaniem, śledztwo „skończy się na D.”

Siatkę powiązań między urzędnikami a ich szefami z partyjnego nadania miałaby właśnie „rozkodować” sejmowa komisja śledcza. Zgodnie z intencją autorów projektu uchwały, dziewięcioosobowa komisja zajęłaby się badaniem działań podejmowanych przez byłych szefów resortu spraw wewnętrznych- Grzegorza Schetynę i Jerzego Millera – w sprawie kontroli i nadzoru nad przetargami z lat 2007-2010 przez CPI i KGP. Analogiczne postępowanie miałoby objąć ministra Rado­sława Sikorskiego i postępowania z 2011 r. związane z obsługą polskiej prezydencji w UE. Jest pewne, że przed komisją miałby się stawić też były szef Minister­stwa Administracji i Cyfryzacji Michał Boni. To zresztą może być dopiero początek. Wspomniany wyżej we­wnętrzny raport amerykańskiego koncernu przypisuje Andrzejowi M. zażyłą znajomość również ze Sławomi­rem Nowakiem oraz byłym szefem kancelarii premiera, Tomaszem Arabskim. Pada też sugestia, że to w resor­cie Andrzej M. dostawał instrukcje co do tego, z kim zawierać kontrakty – niewykluczone, że otrzymywał je w gabinecie szefa resortu.

HAMULEC CYWILIZACYJNEGO ROZWOJU

„Poprawa klimatu wokół zamówień publicznych jest możliwa do osiągnięcia – paradoksalnie – dzięki więk­szej wykrywalności nieprawidłowości w zamówieniach publicznych. Ma to też niezwykle istotne znaczenie dla Polski, jako beneficjenta środków unijnych” – mówi w rozmowie z „Doradcą” szef CBA, Paweł Wojtunik. Opinię tę podziela też branża IT, która – za pośrednic­twem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji – w liście do rządu opublikowanym tuż przed świętami ostrzega: jeżeli infoafera doprowadzi do cofnięcia unij­nego finansowania projektów e-administracyjnych, ry­nek czeka seria bankructw i załamanie.

Choć z informacji publikowanych na marginesie tek­stów o infoaferze można wyciągnąć wniosek, że w branży korupcyjne praktyki w MSW latami były ta­jemnicą poliszynela – a więc należałoby raczej oczeki­wać uderzenia się w piersi – trudno też odmówić auto­rom listu słuszności.

Tuż po „wybuchu” infoafery Komisja Europejska skie­rowała do Polski notę, prawdopodobnie dosyć ostrą w tonie, z żądaniem udzielenia szczegółowych wyja­śnień. Od nich zależeć ma odblokowanie refinansowa­nia projektów teleinformatycznych w e-administrację. Gdyby problem sprowadzał się jedynie do kłopotów pewnego sektora biznesowego, który długo patrzył „przez palce” na patologiczne praktyki przynajmniej niektórych koncernów, można by odczuwać co najwy­żej mściwą satysfakcję. Niestety, trzeba się zgodzić z au­torami listu co do jednego: na dłuższą metę wstrzyma­nie refinansowania oznacza kłopoty i wstrzymanie mo­dernizacji systemów IT państwa – od ZU S, przez ubez­pieczenia, po służbę zdrowia. Nie mówiąc o innych pro­jektach pilotażowych, zmierzających do zwiększenia obywatelskiej partycypacji w działaniach władz od szczebla samorządowego po centralny.

Innymi słowy, oznacza wciśnięcie hamulca rozwo­ju cywilizacyjnego Polski – i to w kluczowym dla niej momencie, w przededniu ostatniej perspekty­wy finansowej UE, z której Polska będzie mogła jeszcze zaczerpnąć fundusze na dorównanie stan­dardami krajom zachodnim.

Przygotowując niniejsze wydanie „Doradcy”, staraliśmy się uzyskać też informacje na temat kontrowersyjnych postępowań w Urzędzie Zamówień Publicznych. Pytali­śmy m.in., czy monitorował te przetargi, jakie wnioski płynęły z ewentualnych postępowań kontrolnych oraz – jeśli przetargów nie kontrolowano – kto podejmował decyzje o odstąpieniu od kontroli. Niestety, do czasu za­mknięcia tego wydania miesięcznika poza statystyczny­mi danymi nie otrzymaliśmy miarodajnych odpowiedzi na nasze pytania. Do tematu będziemy więc powracać.