Krok w niewłaściwym kierunku
Żeby nie wiem jak się starać, mówiąc dzisiaj o systemie zamówień publicznych trudno znaleźć temat, który niósłby ze sobą nutkę optymizmu bądź nadziei, że coś się zmieni na lepsze. Kiedy już wydaje się, iż jest na to szansa, że coś zaczyna iść we właściwym kierunku, rzeczywistość pokazuje zupełnie co innego. Przykładów na to jest, niestety, całkiem sporo.
Sądzę, że nie tylko ja wiązałem duże nadzieje z ostatnią nowelizacją Prawa zamówień publicznych, która weszła w życie w październiku ubiegłego roku. Liczyłem przede wszystkim na istotną zmianę, dotyczącą stosowania przez zamawiających kryterium cenowego. Choć nie podobało mi się rozwiązywanie tego problemu za pomocą przymusu prawnego, wbrew opinii sceptyków gotów byłem ogłosić kres rynkowego dyktatu ceny. Nie wiem, co będzie dalej, ale po przeszło czterech miesiącach stosowania nowych przepisów widać wyraźnie, że bardzo niewiele, a właściwie nic się tu nie zmieniło. Oczywiście przepis jest przestrzegany, bo jak mogłoby być inaczej, i stosowane są, obok ceny, także inne kryteria, niekiedy nawet więcej niż jedno. Tyle tylko, że prawie zawsze ich wymiar „wagowy” jest taki, iż praktycznie nie mają żadnego wpływu na wynik postępowania. Tak jak poprzednio, decyduje kryterium cenowe.
W styczniowym numerze Doradcy z podobną nadzieją, jak o październikowej nowelizacji, pisałem o koncepcji wdrożenia nowych dyrektyw, opracowanej przez Urząd Zamówień Publicznych. Podobnie jak wówczas, wbrew krytycznym opiniom oraz własnym wątpliwościom twierdziłem, iż najważniejsze, że coś w sprawie implementacji ruszyło, że postawiony został pierwszy krok we właściwym kierunku. Dziś obawiam się, że podobnie jak w pierwszym przypadku, pomyliłem się także w tej sprawie.
Problem pierwszy polega na tym, że oficjalnie o działaniach, związanych z wdrożeniem dyrektyw, nikt nic nie wie. Żadna informacja na ten temat nie ukazała się na portalu Urzędu Zamówień Publicznych, a gdyby nie publikacja fragmentów „Informacji o koncepcji wdrożenia przepisów dyrektyw z zakresu zamówień publicznych” nie byłoby wiadomo, jakie są pomysły w tej sprawie. Problem drugi wiąże się z tym, że jak wynika ze skąpych wypowiedzi przedstawicieli Urzędu jakieś prace się toczą, ale, jak można się domyślać, wyłącznie w gronie urzędniczym. Mówi się też, iż projekt zmian przepisów Pzp prowadzony będzie „szybką ścieżką legislacyjną”, co w praktyce oznacza rezygnację z konsultacji oraz dyskusji środowiskowych. Prawdziwy problem dotyczy jednak tego, iż wbrew zapowiedziom, zawartym w dokumencie UZP wdrożenie przepisów nowych dyrektyw nie stanie się ważnym elementem tworzenia nowego Pzp, ale nastąpi w drodze jego kolejnej nowelizacji. Jeśli to prawda, pomysł należy uznać za zły i niebezpieczny. Przy obecnym stanie Prawa zamówień publicznych implementacja przepisów nowych dyrektyw metodą jego nowelizacji byłaby rozwiązaniem fatalnym. Operacja taka, poza tym, że się odbędzie, przynieść może tylko pogorszenie, a nie poprawę sytuacji.
Włożenie do obecnego tekstu ustawy norm dyrektywowych, nawet tylko tych, które muszą być wdrożone, uczyni z Prawa zamówień publicznych karykaturę ustawy, koszmar stosujących ją na co dzień urzędników i prawników. Jeśli wdrożenie nowych dyrektyw ma przynieść korzyści polskiemu systemowi zamówień publicznych, a nie wyobrażam sobie, aby było inaczej, musi być elementem daleko szerszych zmian, które objąć powinien projekt nowego Prawa zamówień publicznych. Przygotowanie takiego projektu powinno być poprzedzone krytyczną analizą obecnego zamówieniowego prawa oraz oceną, co z dzisiejszych przepisów sprawdziło się w praktyce i co w związku z tym należy zachować, co naprawić, a z czego zrezygnować.
Choć jest to scenariusz racjonalny i realny obawiam się, iż ma niewielkie szanse. Argument będzie jeden – wymaga zbyt dużo czasu, aby, biorąc pod uwagę wybory parlamentarne, zdążyć przed terminem implementacji dyrektyw. Przekroczenie go natomiast grozi karami finansowymi, ale przede wszystkim wstrzymaniem finansowania projektów, realizowanych przy udziale środków europejskich. I tu pojawia się dramatyczny dylemat – do reszty zepsuć Prawo zamówień publicznych, ale zmieścić się w terminie, czy zaryzykować przekroczenie go, ale odbudować zamówieniowe przepisy. Aby, mimo wszystko, zakończyć optymistycznie uwierzmy, że zwycięży druga opcja.