NA MARGINESIE – Kwiecień 2012
Pomimo wcześniejszych, optymistycznych sygnałów, że może coś się wreszcie zmieni na lepsze, wokół Prawa zamówień publicznych pogłębia się trwający od dłuższego czasu chaos legislacyjny. Związany z tym niepokój, a także narastające zniecierpliwienie, nie tylko środowisk zamówieniowych, stają się coraz bardziej odczuwalne. Niestety, nie przez wszystkich.
Przypomnijmy zatem, co w tych sprawach działo się, lub dziać będzie w najbliższym czasie. Od lipca ubiegłego roku trwają, a właściwie kontynuowane są prace nad projektem nowelizacji, implementującej tzw. „dyrektywę obronną”, której wdrożenie, nawiasem mówiąc, jest już mocno opóźnione. Choć miało być inaczej, nowela ta, jak mówi uzasadnienie projektu, obok implementacji dyrektywy, obejmuje także regulacje „związane z dyrektywami z zakresu zamówień publicznych, a także wyrokami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości dotyczącymi zamówień publicznych”. Niezależnie od tego, w styczniu, Urząd Zamówień Publicznych przekazał Zespołowi do Spraw Programowania Prac Rządu materiał zatytułowany „Propozycje zmian w ustawie Prawo zamówień publicznych”. W marcu, Minister Sprawiedliwości zapytany przez dziennikarzy TVN 24 przyznał, iż otrzymał od Premiera zadanie przygotowania projektu Prawa zamówień publicznych. Od kilku miesięcy chodzą też słuchy, iż prace w tym zakresie zamierza wznowić grupa senatorów, kontynuując inicjatywę, podjętą w minionej kadencji.
Nieustanne „poprawianie” przepisów, dotyczących zamówień publicznych, już dawno stało się polską specjalnością, ale tak, jak jest teraz, nie było jeszcze nigdy. Dlatego też aż dziw bierze, iż dotychczas nikt głośno i wyraźnie nie zapytał, o co w tym wszystkim chodzi. Na przykład – jak się ma projekt implementujący dyrektywę obronną, wzbogacony o inne regulacje „związane z dyrektywami” do „Propozycji zmian w ustawie Prawo zamówień publicznych”, a jedno i drugie do pomysłu, aby tę ustawę naprawiał Minister Sprawiedliwości. A także jakie są powody tego, że dyrektywa obronna nie została implementowana do sierpnia ub. roku, jak przewidywały jej przepisy. I wreszcie – dlaczego nie towarzyszy temu publiczna dyskusja oraz niezbędne konsultacje. Tak naprawdę, poza działaniami czysto formalnymi, nikt nikogo o nic nie pyta ani o niczym nie informuje. Póki co, nie wypowiadali się eksperci, nie było zwykłych w takich sytuacjach sporów i publicznie toczonych polemik. Były natomiast „jakieś” problemy z przygotowaniem aktów wykonawczych oraz przedłożeniem projektów Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu. Jednym słowem, choć sprawa jest niezwykle ważna, bowiem dotyczy, jak by nie było, rynku wartego ponad 170 mld zł., nikt zdaje się tym specjalnie nie przejmować.
Być może wszystko to nie powinno jednak dziwić, bowiem stanowi ciąg dalszy historii, która zaczęła się kilka lat temu. Sądzę, iż nie tylko ja pamiętam specyficzną kampanię medialną, której celem było dyskredytowanie ówcześnie obowiązujących przepisów Prawa zamówień publicznych. Chętnie i często bezkrytycznie powtarzano każde głupstwo, które służyło tezie, iż wiele spośród nich „utrudnia”, „hamuje”, „przeszkadza”, zagraża czy wręcz uniemożliwia realizację najważniejszych inwestycji i stanowi „kulę u nogi” polskich przedsiębiorców. Celowo bądź nieświadomie prawdy mieszano z półprawdami oraz zwykłymi kłamstwami. Wytworzyło to klimat, w którym żaden racjonalny argument nie miał najmniejszej szansy, a autorzy „hamulcowych” teorii uwierzyli we własne słowa. Trudno oprzeć się wrażeniu, że coś z tych klimatów przetrwało do dnia dzisiejszego.
Jakie są tego efekty ? Budowa dróg i autostrad, co było sztandarowym argumentem zwolenników naprawiania ustawy, jakoś nie przyspieszyła, a nawet wręcz przeciwnie. Jednym z największych w Europie zamówieniowym rynkiem rządzi kryterium najniżej ceny, promujące bylejakość i stymulujące swoisty proces „równania w dół” wykonawców zamówień publicznych. W ustawie, która miała stać się przyjazna przedsiębiorcom pojawiły się przepisy, ewidentnie dla nich niekorzystne, a także normy, niezgodne z prawem europejskim. To tylko niektóre „osiągnięcia”, bowiem ich lista jest znacznie dłuższa. Najdziwaczniejsze jest jednak to, iż pomimo szczytnych haseł oraz retoryki, towarzyszącej wprowadzanym zmianom nie spotkałem nikogo, kto byłby z nich zadowolony.
Najwyższa zatem pora, aby przerwać ten marsz donikąd. Rozpocząć autentyczną, publiczną debatę o przyszłości i kształcie polskiego systemu zamówień publicznych, poprzedzoną krytyczną analizą tego, co dzisiaj ten system tworzy. Potem dopiero usiąść do pisania nowego prawa. Nowego, bowiem tego, które jest dzisiaj, naprawić się nie da. Ale jeszcze wcześniej ustanowić ośrodek, który byłby gospodarzem, organizatorem i koordynatorem działań, podejmowanych w tym zakresie. Naturalnym kandydatem jest tu bez wątpienia Urząd Zamówień Publicznych, ale patrząc na sytuację, z jaką mieliśmy i mamy do czynienia, pomysł, aby robił to Minister Sprawiedliwości, wydaje się znacznie lepszy.