Nie wierzcie Doradcy …
W dwudziestą rocznicę miesięcznika proponuję Państwu rozważenie wreszcie tej podstawowej kwestii, czy warto wierzyć „Zamówieniom Publicznym – Doradcy”. Czy ma to sens w czasach, gdy nie wierzymy już nikomu ?
Mówi się często, że współcześnie upadają wszelkie autorytety. Niegdyś władca, otoczony nimbem tajemniczości, odległy, nie widywany, znany jedynie z pośrednich przekazów ustnych, wydawał się istotą nadludzką. Dziś media zredukowały dystans między politykiem i obywatelem, i ten ostatni widzi w swoich przywódcach nie bogów, lecz wyłącznie przeciętnych ludzi nie różniących w istocie się od szwagrów i teściowych ze swojego otoczenia. Ale nasz miesięcznik sam jest – last but not least – jednym z mediów, więc to odarcie z nimbu nie powinno go dotyczyć, bo sam się przecież odrzeć nie powinien. Co więcej, „Doradca…” sua manu ma pewien udział w podważaniu dogmatów i ściąganiu z piedestałów.
Nie jest też w istocie prawdą, że nie wierzymy autorytetom, co sugerowałem kilka zdań wcześniej. Wszystko zależy od formy. Chcecie Państwo dowodu, włączcie telewizor – wystarczy, że jakiś komik przebierze się w biały fartuch i w roli namiastki medycznego autorytetu z poważną miną opowiadać zacznie dyrdymały o dobroczynnym wpływie kolorowych pastylek na zdrowie, pogodę ducha i potencję (również intelektualną), by ich sprzedaż wzrosła. Może jest to kłamstwo, ale kłamstwo skuteczne…może to i wredny, i szkodliwy, ale autorytet…
W kontekście przytoczonego przykładu podkreślić należy, że nikt nigdy nie widział ani naczelnego redaktora, ani nikogo innego z zespołu redagującego nasz miesięcznik w białym fartuchu ze stetoskopem na szyi. Przemawia to zdecydowanie na plus dla tego grona, które nie próbuje budować swojej pozycji społecznej poprzez odwoływanie się do stereotypów dotyczących tego, co najcenniejsze – zdrowia, którego wartość, jak pamiętamy z Kochanowskiego, łatwo jest wpierw niedoszacować, a potem – przecenić…
W istocie jest to tak, że jedne autorytety upadają, ale rosną inne… Sztuką jest usunąć się na bok, gdy pomnik sypie się w gruzy i zabrać się windą, która rusza w górę…My potrafimy odwołując się do odwiecznego stereotypu, który powstał w czasach, gdy umiejętność pisania i czytania cechowała intelektualistów, którzy z tego właśnie powodu – zdolności utrwalania na piśmie i późniejszego odtwarzania myśli – cieszyli się szczególna atencją. Dziś przejawia się ten stereotyp w wyjątkowej estymie, jaką darzy się nauczycieli akademickich, tedy naczelny redaktor zaprosił do rady programowej miesięcznika dwóch aż profesorów.
Należy im obu oddać sprawiedliwość, że nie nadużywają przyjętej konwencji, i nie uważają, iż tytuł naukowy czyni autorytetem w każdej dziedzinie (jak ci profesorowie filologii, którzy chętnie ex cathedra wypowiadają się o medycynie i z wzajemnością – ci medycy, co chętnie tłumaczą heksametry). Nasi profesorowie żyją z zamówień publicznych dostatecznie dobrze, by mogli się na tej problematyce z pożytkiem swoim, czytelników i studentów koncentrować.
Pozycja profesora w społeczeństwie, choć wysoka, nie jest już, niestety, taka, jak przed wiekami. Prosty to wynik procesów inflacyjnych – niegdyś na nasz wielki, większy niż dziś kraj mieliśmy tylko Akademię w Krakowie, dziś szkół wyższych jest zdecydowanie więcej w samym tylko wspomnianym mieście w okolicach Nowej Huty. W coraz bardziej skomplikowanym świecie rośnie też rola praktyki, która z akademickim wymiarem kwalifikacji staje niekiedy, niestety w sprzeczności. O tym jednak również w miesięczniku pamiętano, dopuszczając do współpracy również osoby o uboższej tytulaturze, ale za to – o nie mniej bogatym, życiowym i zamówieniowym doświadczeniu.
Powie ktoś, że ani profesorów, ani profesjonalistów znać ani czytać nie potrzebuje. Człowiek może się przecież wszystkiego sam nauczyć. Jest to prawda. Pewien wybitny humanista (który nie upoważnił mnie do ujawniania jego danych wrażliwych), mawiał, że nie tylko w jego dziedzinie warunkiem powodzenia jest nie tyle otwarta głowa, co twarda inna zupełnie część ciała (chodziło mu o godziny spędzone na wspomnianej partii organizmu w trakcie pracy umysłowej). Potwierdzał, że ważne są oczywiście zdolności, ale o sukcesie decydują: cierpliwość i praca, a z różnic predyspozycji intelektualnych wynika tyle tylko, że jeden musi tej pracy włożyć nieco więcej, a inny – mniej.
Gdyby Pani, Pan, gdybym ja, gdybyśmy wszyscy otrzymali zapewnienia, że przyjdzie nam żyć lat np. dwieście, można byłoby cierpliwie i spokojnie doskonalić się w wielu dziedzinach, łącząc np. w zawodowym profilu projektowanie samolotów z przeszczepianiem serc. Jako że jednak życie trwa najczęściej dużo krócej, na taką wielozawodowość nie starcza nam czasu i trzeba się dzielić nie tylko pracą, ale i umiejętnościami, by zdążyć zyskać perfekcję i jeszcze z niej skorzystać przed emeryturą. A czas wymagany na edukację wydłuża się. Z wielkim zaangażowaniem kolejne generacje komplikują sobie życie i o ile Leonardo da Vinci mógł się znać na wszystkim, dziś nikt już może się znać na wszystkim, co robił Leonardo.
Czytelnicy mogą niechybnie osiągnąć eksperiencję w zakresie zamówień publicznych nie mniejszą, niż suma umiejętności ekspertów związanych z redakcją – ale czy warto marnować dziesiątki lat kosztem wypoczynku, snu, jedzenia, życia ? Lepiej czytać !!
W tym miejscu wnikliwy Czytelnik powinien już zaprotestować przeciwko tytułowi tego tekstu. To wezwanie, do którego nie należy się zastosować. Jak można nie wierzyć Doradcy, jeśli … nie ma innego wyjścia? Jak można nie wierzyć tytułowi, który legł dwadzieścia lat temu obok drogi każdego, kto zamawia lub realizuje zamówienia i dziś, niczym omszały już kamień wskazuje kierunek?
Dziś, ćwierć wieku po transformacji, o której sens trwają i trwać będą wciąż spory, lecz sam jej fakt nie jest kwestionowany, pozwolę sobie na śmiałą i bezpośrednią, choć niepopularną konkluzję; nie samą pracą człowiek żyje. Mamy pełne, podmiotowe prawo dążyć do perfekcji również w czasie wypoczynku. Rozwojowi naszemu sprzyjają takie szlachetne zainteresowania, jak na przykład rozwiązywanie szarad i rebusów.
Gdy nie jesteśmy akurat zajęci żmudną pracą zawodową, wykonywaną w celu uzyskania środków finansowych na utrzymanie rodziny, a polegającą na zamawianiu lub wykonywaniu, możemy – dla czystej i rozrywkowej igraszki umysłowej – pozastanawiać się razem nad zagadkami ukrytymi między przepisami Pzp. Przykładów tych zagadek nie przytoczę, bo wszyscy je znamy, a w tej pasjonującej grze „Doradca” również chętnie niesie wsparcie.
Rządy się zmieniają, przychodzą wiosny i jesienie, a miesięcznik trwa. Trwa dzięki temu, że Czytelnicy mu ufają. A dzięki temu, że miesięcznik trwa, jest stałym punktem odniesienia, niezbędnym choćby ze względu na dualistyczny, korpuskularno-falowy charakter każdego z redaktorów…
Zapraszamy do prenumeraty magazynu
Pełna treść artykułu jest dostępna w systemie informacji prawnej Legalis