O uregulowanym nadmiarze ważnych
Na co dzień, zapominając o dobrych manierach, chętniej określam ich jako ważniaków i tyleż w tym niechęci, co podziwu. To nie żart. Podziwiam odwagę, za sprawą której mnóstwo umiarkowanie kompetentnych (bywa gorzej) piastuje wysokie stanowiska w burzliwie się rozwijającej administracji publicznej. O obietnicach jej zredukowania zapomnijmy, bowiem warto zauważyć, że obok demokracji pośredniej lub jeśli ktoś woli, przedstawicielskiej istnieje model pośredniego rządzenia, w którym właśnie żyjemy. Konsekwencje są poważne i należy je rozpatrywać w dwu współzależnych warstwach. Nie wystarczy spojrzenie na problem z punktu widzenia kosztów rosnącego zatrudnienia, które w obliczu kryzysu odczuwalne jest ostro i rośnie związany z tym poziom społecznego niezadowolenia. Tak na rzecz patrząc mylilibyśmy skutek z przyczyną, zaś prawdziwą nieszczęścia przyczyną jest wspomniany wyżej cudaczny model rządów pośrednich. Rozumiem przez to burzliwy wzrost liczby podmiotów administracji publicznej, rządowej, która ustanawia szczególnego rodzaju decyzyjny bufor – zderzak, czyniący rzeczywiste rządy (może rządzenie?) czystą iluzją. Nie zmienią tego faktu żadne opowieści samozwańczych ekspertów, wygłaszających brednie pod hasłami merytokracji, czyli słabo kontrolowanej i uwolnionej od demokratycznych legitymacji zgrai niby-specjalistów, tych, którzy wiedzą lepiej niż napędzana populizmem gawiedź, której jedyną rolą jest co czas pewien pójść i wrzucić do urny karteczkę. Resztą już, mogłoby się wydawać, zajmą się wsłuchani uważnie i na co dzień w głos wyborców wybrańcy. Nie dziś. Resztą otóż, czytaj – rządzeniem, zajmą się wybrańcy wybrańców, którzy mocni „merytorycznie” obejmą wiodące funkcje w bogatym i szalenie urozmaiconym asortymencie organów naczelnych lub centralnych, których już samo nazewnictwo stanowić może temat dla drobiazgowej analizy struktury administracyjnej państwa.