Granice niezależności Krajowej Izby Odwoławczej
Ubiegły rok w polskich przetargach publicznych upłynął w cieniu konfliktu prezesa Urzędu Zamówień Publicznych z Krajową Izbą Odwoławczą. Sprawa dotyczyła stopnia samodzielności Izby. Trwający od kilku lat spór zakończył się wraz z dymisją szefa UZP Jacka Sadowego. Pytania o samodzielność Izby i jej rzeczywistą niezależność pozostały.
To był dobry rok dla polskiego systemu zamówień publicznych. Taki obszar działalności państwa, jakim są zamówienia publiczne, nie powinien wzbudzać żadnych kontrowersji ani tym bardziej dawać powodów do podważania kompetencji odpowiedzialnych za nie organów – mówi w rozmowie z „Doradcą” Włodzimierz Dzierżanowski, były wiceprezes Urzędu Zamówień Publicznych.
Złe relacje byłego prezesa nie ograniczały się wyłącznie do KIO. Od dawna nie najlepiej układały się też jego stosunki z przedsiębiorcami. Konfederacja Lewiatan zarzuciła mu nawet na specjalnie zwołanej konferencji prasowej torpedowanie pomysłów mających poprawić przepisy dotyczące zamówień publicznych.
Jakby tego było mało, w drugim półroczu ubiegłego roku Sadowy wszedł w poważny konflikt z Narodowym Bankiem Polskim. Według niego działania NBP, związane między innymi z obrotem papierami wartościowymi, emisją banknotów i monet, gromadzeniem rezerw walutowych, złota i innych metali szlachetnych, podlegają obowiązkowej sprawozdawczości. Prezes NBP miał na ten temat inne zdanie. Podkreślał, że żaden znany mu bank centralny nie podaje, a raczej nie ujawnia takich danych. Niewykluczone, że to właśnie ta sprawa przepełniła miarkę, bowiem ponoć to ona miała być głównym powodem grudniowej dymisji prezesa UZP.
DWA SPRAWOZDANIA
Najdłużej ciągnącym się konfliktem był jednak spór Sadowego z Krajową Izbą Odwoławczą. Sprawa zrobiła się głośna, gdy na biurko premiera trafiły dwa sprawozdania z działalności Izby: jedno przygotowane przez KIO i drugie napisane przez samego Sadowego.
To, co w przygotowanym przez siebie sprawozdaniu napisali członkowie Izby, nie spodobało się ówczesnemu prezesowi UZP. Na jego reakcję nie trzeba było długo czekać.
W piśmie skierowanym 3 września ubiegłego roku do prezesa Krajowej Izby Odwoławczej podawał w wątpliwość jej kompetencje: „Nie negując potrzeby dokonania głębokich zmian instytucjonalnych w systemie zamówień publicznych, sposób i styl obranego przez Izbę uzasadnienia dla ewentualnego ich dokonania pozostawiają niesmak i pozostają wstydliwe dla samej Izby. Sposób formułowania zarzutów podaje w wątpliwość to, czy Izba jest w stanie w sposób odpowiedzialny wykonywać powierzone jej istotne zadania, oraz niewątpliwie godzi w powagę tego organu” – pisał.
Konsekwentnie do tego, co przedstawił w piśmie, zdecydował się też na coś, czego nie robił nigdy przedtem: postanowił napisać i przedstawić premierowi własne sprawozdanie z działalności KIO. Dość istotnie różniło się ono od tekstu przyjętego przez członków Krajowej Izby Odwoławczej. Na przykład w wersji sprawozdania, napisanej przez prezesa UZP, nie znalazły się rozdziały o współpracy obu instytucji. Ówczesny prezes kwestionował także systemową pozycję Izby jako organu quasi-sądowego.
Problem jednak polegał na tym, że zgodnie z odpowiednim przepisem Prawa zamówień publicznych premier musiał otrzymać sprawozdanie przyjęte przez Izbę. Prezes Sadowy rozwiązał go w sposób salomonowy – przekazał premierowi napisane przez siebie sprawozdanie, do którego załącznikiem było sprawozdanie przyjęte przez KIO. A zatem wydawałoby się, że i wilk był syty, i owce całe. Jednakże nie tym razem.
Członków Izby zbulwersował sposób, w jaki potraktowano ich dokument. Zgodnie z przepisami Pzp informację o działalności Izby przygotowuje i przyjmuje Zgromadzenie Ogólne Krajowej Izby Odwoławczej, które tworzą wszyscy jej członkowie – podkreślała w rozmowie z mediami Małgorzata Stręciwilk, ówczesny rzecznik prasowy i członkini KIO. – Zdaniem Izby oznacza to, że prezes UZP przekazuje premierowi dokument przygotowany i przyjęty przez Izbę. Taka też była dotychczasowa praktyka – mówiła.
PRAWEM PRACY W NIEZAWISŁOŚĆ?
Członkom Izby między innymi nie podobało się to, iż zgodnie z Prawem zamówień publicznych czynności z zakresu prawa pracy wobec nich wykonuje Prezes UZP.„Powierzenie prezesowi UZP czynności z zakresu prawa pracy bywa nadużywane, przez wykorzystywanie instrumentów służących pracodawcy, w tym ekonomicznych, do wpływu na orzecznictwo izby” – napisali w sprawozdaniu. I to właśnie „relacje” pracownicze stały się bezpośrednią przyczyną zaostrzenia sporu pod koniec ubiegłego roku.
Konflikt stał się głośny, gdy prezesa Urzędu Zamówień Publicznych pozwała do sądu członkini KIO. Zarzuca mu, że zniesławił ją, krytykując jeden z wydanych przez nią wyroków jako niezgodny z przepisami prawa polskiego i unijnego. Zarzut taki zawarł w piśmie wysłanym do prezesa KIO. Jednocześnie obniżył pani arbiter premię. – Nie widzę innej poza drogą sądową szansy na oczyszczenie się z postawionych mi zarzutów – przekonywała Ewa Sikorska w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.
Do rozprawy nie doszło, bowiem prezes UZP wniósł o umorzenie postępowania. Bronił się, że tylko realizował uprawnienia przyznane przepisami w zakresie zaskarżania orzeczeń Krajowej Izby Odwoławczej \ oraz wykonywania czynności z zakresu prawa \ pracy wobec członków KIO, których, zgodnie z ustawą, jest pracodawcą. W jego opinii działanie w oparciu o przepisy prawa nie może stanowić czynu zabronionego. W połowie listopada Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa podzielił jego argumentację i umorzył postępowanie.
Nie był to jednakże jedyny „pracowniczy” problem. Krajowa Izba Odwoławcza w swoim sprawozdaniu wskazała cały szereg kolejnych nieprawidłowości w tym zakresie. Na nagrody dla członków KIO miało na przykład wpływ również to, jak Prezes UZP oceniał wydawane przez nich orzeczenia – nawet wówczas gdy pozytywnie zostały zweryfikowane przez sąd okręgowy. KIO zwracała też uwagę na brak podwyżek oraz niezatrudnianie dodatkowych osób pomimo zwiększającej się ilości spraw trafiających na wokandę.
Przy okazji Izba wskazywała, iż z powodu braku zgody prezesa nie ma własnej strony internetowej. Przygotowywane przez nią i dotyczące jej informacje trafiają na stronę UZP, wcześniej jednak są „cenzurowane” i często zmieniane. Według członków Izby na stronie pojawiają się na przykład głównie orzeczenia sądów korzystne dla urzędu, niechętnie bądź wcale natomiast niepublikowane są te, które podtrzymują wyroki wydawane przez KIO.
DŁUGI CIEŃ LEX ALPINIE
W obu wersjach dokumentu, KIO i przygotowanej przez byłego prezesa Urzędu, znalazł się fragment dotyczący tzw. Lex Alpine. Chodzi o kontrowersyjny art. 24 ust. 1 pkt 1a Prawa zamówień publicznych. Zgodnie z jego przepisami zamawiający może wykluczać z przetargów te firmy, które uznał za nierzetelne podczas wykonywania innych umów. Artykuł powstał po wyrzuceniu firmy Alpine z budowy autostrady A1 w związku z opóźnieniami. Zakwestionował go w ubiegłym roku Trybunał Sprawiedliwości, właśnie po pytaniach, jakie w tej sprawie skierowała do niego Izba[1]. Wprawdzie trwają już prace nad zmianą feralnego prawa, ale między prezesem Jackiem Sadowym a Krajową Izbą Odwoławczą nie było zgody co do tego, jak go obecnie stosować.
Podobnego zdania są eksperci, którzy nie ukrywają zdziwienia, że po upływie ponad roku od wydania orzeczenia przez Trybunał Sprawiedliwości przepis niezgodny z prawem europejskim nadal obowiązuje. Jednym z nich jest Wojciech Wołoszczyk z Kancelarii IURIDICO, który tak pisał o tym w swoim komentarzu do Prawa Zamówień Publicznych: „regulacja ta prowadzić będzie do sytuacji patologicznych i korupcjogennych, a ponadto może skutkować zdecydowanym zwiększeniem liczby sporów pomiędzy wykonawcami i zamawiającymi oraz samymi wykonawcami, co mieć będzie oczywiście niekorzystne skutki dla całego systemu zamówień publicznych”.
NIEZAWISŁA, CHOĆ ZALEŻNA
W ocenie byłego prezesa Urzędu Zamówień Publicznych Krajowa Izba Odwoławcza nie jest samodzielną instytucją. Stanowi część urzędu, a jej członkowie są niezawiśli tylko w swoich orzeczeniach. Właśnie dlatego Jacek Sadowy stał twardo na stanowisku, że może przekazać premierowi opracowaną przez Urząd wersję sprawozdania. Jego zdaniem prezes UZP nie jest tu tylko doręczycielem dokumentów, ale centralnym organem administracji, odpowiedzialnym za zamówienia. Przekonywał, że z tego powodu uwagi Krajowej Izby Odwoławczej były nieuzasadnione. – Jest ona częścią administracji, a nie organem quasi-sądowym, bo nie ma czegoś takiego – mówił, tłumacząc swoje postępowanie w rozmowie z mediami.
Podkreślał też, że ocena członków Izby przy przyznawaniu nagród dotyczy między innymi liczby i terminowości załatwiania spraw. A ocena merytoryczna następuje tylko wtedy, gdy sąd w swoim orzeczeniu dopatrzył się rażącego naruszenia obowiązującego prawa. Twierdził, że starał się o zwiększenie liczby etatów oraz wynagrodzeń członków Izby. Nie miał jednak wątpliwości, że izba nie została wyodrębniona organizacyjnie z UZP i nie posiada instytucjonalnej niezależności, choć członkowie składów są w orzekaniu niezawiśli.
Z twierdzeniami tymi nie zgadzali się zarówno członkowie Izby, jak i eksperci. Ich zdaniem postępowanie zgodne z tymi poglądami powoduje ograniczenie niezależności władzy sądowniczej, jaką de factosprawuje Krajowa Izba Odwoławcza.
DOBRE PRAWO, ZŁA PRAKTYKA
Ze stanowiskiem Sadowego zupełnie nie zgadza się były wiceprezes Urzędu Zamówień Publicznych Włodzimierz Dzierżanowski. Nie ma on wątpliwości, że zachowanie odwołanego prezesa łamało niezawisłość Izby. Jedyna „zależność” jej członków względem prezesa UZP to zależność pracownicza, ale w ściśle określonym zakresie. Prezes Urzędu jest pracodawcą dla członków Izby, więc jeżeli łamie ich prawa pracownicze, powinien za to odpowiedzieć przed sądem pracy.
Ponadto rozwiązanie takie przyjęte zostało ze względów czysto praktycznych, aby nie mnożyć stanowisk administracyjnych, a nie po to, aby dać prezesowi Urzędu środek nacisku na członków niezawisłego organu rozstrzygającego spory w zamówieniach publicznych. Podczas dyskusji nad projektem dotyczącym tych przepisów nikomu nie przyszło do głowy, iż w taki sposób i w takim celu mogą być one nadużywane. – Niezależnie jednak od tego można się zastanowić nad tym, czy dla członków KIO pracodawcą nie powinien być jej prezes. Wtedy sytuacja byłby całkowicie jasna – dodaje Dzierżanowski.
Jego zdaniem ubiegłoroczny spór położył się cieniem na całym systemie zamówień publicznych w Polsce. Niezależność Izby jest zapisana w ustawie i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jak tłumaczy Dzierżanowski, nie ma więc potrzeby w tym zakresie zmieniać obowiązującego prawa. Jego zdaniem wpływanie w jakikolwiek sposób na niezawisłość Izby jest nadużywaniem zaufania obywateli do państwa.
ZAKOŃCZENIE BEZ ZAKOŃCZENIA
Historia wieloletniego konfliktu prezesa Sadowego z Krajową Izba Odwoławczą została zakończona z chwilą zwolnienia go z zajmowanej funkcji. Nie wiadomo jednak, jakie jest stanowisko premiera wobec przekazanych mu obydwu wersji sprawozdań oraz wobec sposobu ich przekazania. Być może rodzajem odpowiedzi jest odwołanie Sadowego, choć w żaden sposób nie zostało ono publicznie uzasadnione bądź skomentowane przez kancelarię premiera. Na temat dalszych losów sprawozdania (sprawozdań) nie wypowiada się także Urząd Zamówień Publicznych.
Wyciszenia szumu, dotyczącego jej konfliktu z byłym prezesem Urzędu, jaki powstał w związku ze sprawozdaniem, pragnie kierownictwo Krajowej Izby Odwoławczej. Po zwolnieniu z tej funkcji Jacka Sadowego nie chcą wracać do ubiegłorocznych sporów – nie będziemy komentować sprawy – ucina w rozmowie z „Doradcą” Justyna Tomkowska, nowo powołana rzeczniczka prasowa KIO.
Tylko – czy to załatwia sprawę? Jaka jest gwarancja, że kolejnemu prezesowi UZP w pewnym momencie nie spodobają się wyroki wydawane przez Krajową Izbę Odwoławczą i nie sięgnie, być może w „łagodniejszej” formie, po sprawdzone instrumenty oddziaływania na jej członków? I wreszcie to, co najważniejsze – czy można być równocześnie zależnym i niezawisłym.
[1]Wyrok Trybunatu Sprawiedliwości z dnia 12 grudnia 2012 r. Obszerne fragmenty wyroku oraz dotyczące go publikacje zostały zamieszczone w styczniowym numerze „Doradcy” z ub.r.