NA MARGINESIE – LUTY 2014
Instytucja kontroli wzajemnej
Kontroli nikt nie lubi, bo przecież któż chciałby być kontrolowany. Kontrola zwykle kojarzy się źle – ze strachem, ponieważ „zawsze do czegoś mogą się przyczepić”, z dolegliwościami związanymi z koniecznością realizacji zaleceń pokontrolnych, a także, co też się przecież zdarza, z sankcjami dyscyplinarnymi lub czymś jeszcze gorszym. Znałem wielu kontrolerów, którzy święcie wierzą, że strach kontrolowanych jest warunkiem koniecznym procesów kontrolnych. Jednocześnie każdy z nas, nielubiących kontroli, zdaje sobie sprawę, że są one nie do uniknięcia, a co więcej, że tak naprawdę są potrzebne. Bo że bywają potrzebne, a często nawet niezbędne, trudno zaprzeczyć. Gorzej, kiedy ta potrzeba czy niezbędność jest opacznie rozumiana bądź nadużywana, a chęć kontrolowania przeradza się w obsesję. A jeszcze gorzej, jeśli do tego przyjmie się założenie, iż „dobra” kontrola jest lekarstwem uniwersalnym na każde zło – prawdziwe czy urojone.
Drugą stroną tego medalu jest swoisty paradoks polegający na tym, że nasza niechęć do bycia przedmiotem kontroli jest odwrotnie proporcjonalna do chęci kontrolowania. Być może dlatego (a nie z braku zaufania państwa do własnych obywateli, broń Boże) rozmaitych instytucji i organów kontrolujących oraz rodzajów kontroli mamy ilość wielką. Nikomu nie przeszkadza, jak się wydaje, że zakresy ich działania, kompetencje i właściwości często pokrywają się, „zachodzą na siebie”, a bywa, że ze sobą kolidują. Mają przy tym jednak wspólny mianownik – praktyczne stosowanie panującej od pewnego czasu zasady, która odwrotnie do przyjętych na świecie standardów, zakłada domniemanie winy w miejsce domniemania niewinności.
A jak jest w zamówieniach publicznych? Powiedziałbym, że tak jak wszędzie, a czasami nawet gorzej. Może je kontrolować tyle instytucji, „organów” oraz służb, że nie podejmę nawet próby ich wyliczenia. Mówi się, iż od nadmiaru głowa nie boli, jednak w tym przypadku ból głowy byłby jak najbardziej wskazany. Przede wszystkim dlatego, że w sensie systemowym nikt ich nawet nie próbuje koordynować, dlatego, że ich efektywność wydaje się co najmniej problematyczna, a także dlatego, że wszechobecne domniemanie winy wymusza na zamawiających wybieranie oferty najtańszej. Wpisany niegdyś w Prawo zamówień publicznych system kontroli, przede wszystkim uprzedniej, z jakichś powodów został szybko i skutecznie rozmontowany, a w powstałą w ten sposób lukę wcisnął się każdy, kto chciał. W efekcie zrobiło się tak, iż w zakresie kontroli zamówień publicznych, zwłaszcza współfinansowanych ze środków europejskich, Prezes Urzędu ma niewiele, a bywa, że najmniej, do powiedzenia. Żadną miarą nie jest to sytuacja normalna. Ale nie to jest najgorsze. Poprzez szereg nieprzemyślanych nowelizacji zniszczono, wprawdzie względną, ale istniejącą niegdyś równowagę stron postępowania o zamówienie publiczne, ponad miarę i potrzeby umacniając pozycję zamawiającego kosztem pozycji wykonawcy Do minimum ograniczono jego możliwości „patrzenia zamawiającemu na ręce” oraz skutecznej obrony własnych interesów. Ma to fatalny wpływ na funkcjonowanie systemu i rynku zamówień publicznych, bowiem żadne instytucje kontrolne państwa nie są w stanie zastąpić mechanizmów kontroli wzajemnej – wzajemnego „patrzenia na ręce” – stron postępowania o zamówienie publiczne. Muszą one jednak być wpisane w system i wynikać z jego istoty.
Byłem, jestem i będę zwolennikiem kontroli wszędzie tam, gdzie jest ona niezbędna, z zamówieniami publicznymi na czele. Natomiast byłem, jestem i będę przeciwnikiem kontroli opartej nie na merytorycznych przesłankach, a na przyjętym a prioridomniemaniu winy, kontroli fasadowej oraz przeprowadzanej przez osoby bądź organy niekompetentne. Jestem także zdecydowanym przeciwnikiem mnożenia ich ilości, nie tylko dlatego, że jestem przeciwny dręczeniu ludzi, ale dlatego, że nie wierzę, aby ilość przechodziła w jakość. W przypadku zamówień publicznych to wszystko jest szczególnie groźne, bowiem przynosi skutek odwrotny od tego, jaki powinien być efektem profesjonalnie przeprowadzonej kontroli. Może więc postawić na rozwiązanie tańsze i prostsze – zacząć bardziej ufać ludziom?